niedziela, 18 września 2011

Kule ozdobne inaczej zwane bombki a'la karczoch

Skoro mam pisać i fotografować wszystko, no to dzisiaj sięgnę do początków "mojej twórczości".  Miałam to szczęście,że mój mąż ma kuzynkę w Niemczech, która zaraziła mnie już kilkanaście lat temu swoją pasją. Wtedy pierwszy raz usiadłam ze szpilkami w dłoniach i słuchałam Eli jak zaczarowana. Opowiadała mi jak wraca zmęczona z pracy i wszelkie prace związane ze zdobieniem ( wtedy nie używano tak nagminnie słów "craftowanie" "handmade" itd ), są dla niej niesamowitą odskocznią. Ponieważ pracowałam w banku i stres był moim codziennym towarzyszem, postanowiłam i ja spróbować. Nauczyła mnie wtedy właśnie ozdabiać styropianowe kule, które dzisiaj wszyscy nazywają bombkami a'la karczoch.
Do dzisiaj jestem jej wdzięczna za zarażenie mnie tym rękodzielnictwem. Pamiętam,że wysłała mi wtedy ogromną paczkę z różnymi wielkościami kul styropianowych, ze wstążkami, pistoletem na silikon i pełną masą  malutkich ozdóbek, którymi wykańcza się górę kuli. Dzisiaj dla polskiego świata pasji i rękodzięła to może żadna rewelacja , ale to były lata gdzie w pasmanterii można było kupic ewentualnie aksamitke i gumkę do majtek . Nie było wtedy żadnych florystycznych sklepów czy hurtowni a pistolet z klejem .....hahahahha....nawet nie wiedziałam jak się to obsługuje i czy aby na pewno  to "coś" służy do tak delikatnej i misternej pracy :)))) Jedynie szpilek było Ci u nas dostatek.....ech co za czasy.....z każdego "przydasia" człowiek  cieszył się jak dziecko...nie było żadnych gotowców ....no ale wracam do mojej nauczycielki. Ela ma niesamowity zmysł artystyczny, wszystko w jej rękach zamienia się w małe cudeńka....Jej kule nigdy nie były ot po prostu zakończone wstążką...... to zawsze kule tematyczne...Zdjęcia , które Wam przedstawiam to kule robione już przeze mnie, ale pod ścisłymi instrukcjami niesamowitej dekoratorki :))

Narodziny .....





Kuchennie :))



Irlandzkie klimaty


Ślub



Wszystkie skarby trzymałam w pudełku i ono także znalazło się wśród zapakowanych rzeczy przy przeprowadzce do Irlandii. Nie otwierałam go,aż do momentu odwiedzin Eli na Zielonej Wyspie :)) t.j. wiosna 2006. I znowu jak za dawnych lat zabrałyśmy się ochoczo do pracy...

Tu kula w zupełnie innej odsłonie, nie na wstążce do zawieszenia , tylko na kijku imitującym łodygę , również oplecionym wstążką. Prezent dla naszej ówczesnej sąsiadki w dniu ślubu.


Od tego czasu pudełko ze wstążkami i kulami zapełniało się wszystkim do przydatne ,aż w końcu zaczęło przybywać innych pudełek....więc można powiedzieć ,że te kule właśnie , dały początek mojej pasji i temu co jej towarzyszyło przez te 5 lat w Irlandii....    ELU ,( Artystyczna Duszo)- DZIĘKUJĘ!!!

Tu kule jako towarzyszki moich pierwszych kartek z tamtego okresu :))). Pokazy w RDS- Dublin, czerwiec 2006.

4 komentarze:

  1. Ale fajowe te kule! Dzisiaj trudno pomyslec, ze kiedys nie bylo tych wszystkich papierow, stempli, templatow, tuszy, chipboardow... piekne wykonane! Fantastyczna opowiesc! ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystkie są śliczne, a pomysł z kulą-'kwiatem' jako prezent na ślubie naprawdę świetny:)

    OdpowiedzUsuń
  3. te kule to naprawdę bardzo fajny pomysł ;) kto wie czy do ślubu też nie zamówię sobie takiej ;) hihi xD Zizu ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Rzeczywiscie jak karczochy ;) Super sa!!!!!

    OdpowiedzUsuń