Skoro mam pisać i fotografować wszystko, no to dzisiaj sięgnę do początków "mojej twórczości". Miałam to szczęście,że mój mąż ma kuzynkę w Niemczech, która zaraziła mnie już kilkanaście lat temu swoją pasją. Wtedy pierwszy raz usiadłam ze szpilkami w dłoniach i słuchałam Eli jak zaczarowana. Opowiadała mi jak wraca zmęczona z pracy i wszelkie prace związane ze zdobieniem ( wtedy nie używano tak nagminnie słów "craftowanie" "handmade" itd ), są dla niej niesamowitą odskocznią. Ponieważ pracowałam w banku i stres był moim codziennym towarzyszem, postanowiłam i ja spróbować. Nauczyła mnie wtedy właśnie ozdabiać styropianowe kule, które dzisiaj wszyscy nazywają bombkami a'la karczoch.
Do dzisiaj jestem jej wdzięczna za zarażenie mnie tym rękodzielnictwem. Pamiętam,że wysłała mi wtedy ogromną paczkę z różnymi wielkościami kul styropianowych, ze wstążkami, pistoletem na silikon i pełną masą malutkich ozdóbek, którymi wykańcza się górę kuli. Dzisiaj dla polskiego świata pasji i rękodzięła to może żadna rewelacja , ale to były lata gdzie w pasmanterii można było kupic ewentualnie aksamitke i gumkę do majtek . Nie było wtedy żadnych florystycznych sklepów czy hurtowni a pistolet z klejem .....hahahahha....nawet nie wiedziałam jak się to obsługuje i czy aby na pewno to "coś" służy do tak delikatnej i misternej pracy :)))) Jedynie szpilek było Ci u nas dostatek.....ech co za czasy.....z każdego "przydasia" człowiek cieszył się jak dziecko...nie było żadnych gotowców ....no ale wracam do mojej nauczycielki. Ela ma niesamowity zmysł artystyczny, wszystko w jej rękach zamienia się w małe cudeńka....Jej kule nigdy nie były ot po prostu zakończone wstążką...... to zawsze kule tematyczne...Zdjęcia , które Wam przedstawiam to kule robione już przeze mnie, ale pod ścisłymi instrukcjami niesamowitej dekoratorki :))
Narodziny .....
Kuchennie :))
Irlandzkie klimaty
Ślub
Wszystkie skarby trzymałam w pudełku i ono także znalazło się wśród zapakowanych rzeczy przy przeprowadzce do Irlandii. Nie otwierałam go,aż do momentu odwiedzin Eli na Zielonej Wyspie :)) t.j. wiosna 2006. I znowu jak za dawnych lat zabrałyśmy się ochoczo do pracy...
Tu kula w zupełnie innej odsłonie, nie na wstążce do zawieszenia , tylko na kijku imitującym łodygę , również oplecionym wstążką. Prezent dla naszej ówczesnej sąsiadki w dniu ślubu.
Od tego czasu pudełko ze wstążkami i kulami zapełniało się wszystkim do przydatne ,aż w końcu zaczęło przybywać innych pudełek....więc można powiedzieć ,że te kule właśnie , dały początek mojej pasji i temu co jej towarzyszyło przez te 5 lat w Irlandii.... ELU ,( Artystyczna Duszo)- DZIĘKUJĘ!!!
Tu kule jako towarzyszki moich pierwszych kartek z tamtego okresu :))). Pokazy w RDS- Dublin, czerwiec 2006.
Ale fajowe te kule! Dzisiaj trudno pomyslec, ze kiedys nie bylo tych wszystkich papierow, stempli, templatow, tuszy, chipboardow... piekne wykonane! Fantastyczna opowiesc! ;))
OdpowiedzUsuńWszystkie są śliczne, a pomysł z kulą-'kwiatem' jako prezent na ślubie naprawdę świetny:)
OdpowiedzUsuńte kule to naprawdę bardzo fajny pomysł ;) kto wie czy do ślubu też nie zamówię sobie takiej ;) hihi xD Zizu ;D
OdpowiedzUsuńRzeczywiscie jak karczochy ;) Super sa!!!!!
OdpowiedzUsuń